Dzień 4 – Wtorek

Na śniadanie o ósmej zapraszani jesteśmy do pokoju w domu Pani Krystyny. Pakujemy się, żegnamy, specyficznie rozliczamy i jedziemy w kierunku jeziora i tamy Bicaz.

W kierunku Bicaz wybieram drogi mniej uczęszczane. Natrafiamy na drogę DJ177A. To była 30kilometrowa męka. Mieszanka betonowych płyt, gruzu, asfaltu, dziur. Prędkość 30km/h. Tu Andrzej stwierdził, że jego tylny amortyzator podziękował za wycieczkę. Do Polski zajechał tylko na sprężynie. Troszkę go kolebało. Gdzieś przy główniejszej już drodze, zatrzymaliśmy się w miasteczku w przydrożnym sklepie warzywniaku przekąsić co nie co i się zatankować. Dziewczynka z warzywniaka dostała ode mnie wlepkę – nie wiedziała o co chodzi – ale jej uśmiech był bezcenny. Pogoda w kratkę – słońce upał i deszcz. Raz się ubieramy raz rozbieramy. Po ponad 5 godzinach jazdy docieramy do Tamy Bicaz. Tam odpoczynek, dron, zdjęcia. Znów piękne widoki.

Wąwóz Bicaz
W drodze do wąwozu w Bicaz, zagadany przez Andrzeja źle skręcam i troszkę nadrabiamy drogi. Wąwóz ? Coś pięknego. Wąska droga, pionowe skały, rwąca rzeka. Przejeżdżamy  go 3 razy, robiąc zdjęcia i film z drona. W bookingu szukam noclegu. Znajduje i potwierdzam Muskátli Panzió w mieście Gheorgheni. Jest to duża węgierska restauracja z pokojami. 108 zł za pokój bez śniadania. Jak zajechaliśmy było przed 21szą. Zrobiliśmy poruszenie naszą wizytą. Dwóch przystojniaków na motocyklach, wśród młodej kelnerki i dwóch starszych pań kucharek. Kelnerka do pokoju przyniosła nam 2 zimne piwa. Od ręki kazała zapłacić 10 Lei. Wykonaliśmy toast palinką, za już odbytą i dalszą podróż i zalegliśmy zmęczeni w łózkach.
Śniadanie sobie kupiliśmy. Zjadłem wielką ogromną jajecznicę zwaną w karcie omletem.
( https://goo.gl/maps/MNcPTaNNf5BGzmMS9 )

Wordpress Gallery Plugin Free