Do pokoju przynosi nam śniadanie żona (cudza). Śniadanie znów skromne, ale jest kawa.
Pakowanie, pogaduchy i dalej w drogę. Kierunek Bukowina i polska wieś Kaczyki.
Około 12tej przejeżdżamy przez Borsa i głodniejemy. Zatrzymujemy się gdzieś w centrum, stawiamy motocykle na placu i udajemy się do knajpy zjeść cos lokalnego. W Teresa Aloha (https://goo.gl/maps/uH2afVYTDr85DTLC6) jemy Mici z musztardą i frytkami. Dobre, ale dupy nie urywa.
Dalej drogą nr 18. Zaczynają się piękne widoki i serpentyny. Zatrzymujemy się przy klasztorze Mănăstirea Prislop. Piękne widoczki. Znów spotykamy poznaną w Sapańcie turystkę z Polski. Opowiadam nam co jest w Kaczykach i też tam będą zwiedzać kopalnie soli.
Z parkingu widać fajne szutrowo kamieniste dróżki. Jedziemy zagłębić się w dzikość.
Po przejechaniu kilku km słyszę w interkomie Andrzeja szczęśliwego, że leży. Jadę do niego więc w pośpiechu. Gaz na kamieniu – leżę i ja. Za chwile słyszę, że od podniósł swój sprzęt i że zbliża się do mnie jakaś terenówka. Słyszymy się ale nie widzimy. Terenówka zatrzymuj się i patrzy jak kolejny koleś podnosi swoje moto. Postawiłem na koła, odpaliłem i przejechałem aby Austriacy mogli też przejechać. W miejscu tym była świetna lokalizacja na spanie na dziko pod namiotami. Decydujemy ze zostajemy, ale trzeba podjechać do jakiegoś sklepu po zaopatrzenie na taką cudowną noc.
Wracamy na asfalt i jedziemy na spotkanie sklepu. W międzyczasie robi się pochmurnie i deszczowo. Rezygnujemy z namiotów. Zatrzymujemy się na ubranie strojów nieprzemakalnych. Po paru km zaczyna padać, potem już lać. Zalewa drogi. Lezą jakieś gałęzie. Ja już nic nie widzę, ani nawigacji, ani drogi – ino Andrzejowe czerwone światełko motocykla. Dojeżdżamy do jakiegoś rozjazdu. Trzeba sprawdzić nawigację na telefonie. Leje więc chowam się w drewnianym przystanku.
Jedziemy w prawo, co później okazało się złym kierunkiem bo i tak tędy wracaliśmy po zrobieniu zakupów w mieście Vatra Dornei, Przestało padać. Jedziemy do Kaczyka.
Kaczyka (Cacica)
Wjeżdżamy do tej małej mieścinki z 3 kościołami różnej wiary. Szukamy noclegu Na końcu wioski pytamy nauczyciela matematyki. Schodzą się jacyś ludzie, ktoś gdzieś dzwoni. Nagle pewna Rumunka podaje mi swój telefon i w głośniku słyszę – dzień dobry, szukacie noclegu? To zapraszam do nas. Po instrukcji jak dojechać – dojeżdżamy i widzimy czekającego na nas Roberta.
Dojechaliśmy do agroturystyki gdzie mieszka polska rodzina Cehaniuc. Ich bytność na tych ziemiach sięga 200 lat, za sprawą pracy w kopalni soli. Pradziadek Roberta urodził się w Polsce.
Więcej o historii polskich rodzin i ich obecnym życiu w linku ( https://sites.google.com/site/poloniawrumunii/ )
Uzgadniamy cenę (10E za osobę ze śniadaniem), rozpakowujemy się i jednocześnie rozmawiamy z Robertem, synem gospodyni Pani Krystyny, który bardzo dobrze mówi po Polsku. Jest nauczycielem WFu w szkole. Hoduje króliki, ma żonę i 2 dzieci.
Poznajemy jeszcze turystów z Rybnika. Rozpijamy zamówioną palinkę, wieczór spędzając na rozmowach, głównie z Robertem.
Dziś zrobiliśmy około 300km